Słońce na stałe rozgościło się na niebie rozgrzewając ziemię do przyjemnych (dla jednych) lub nieznośnych (dla innych) temperatur. Łąki rozkwitły wielobarwnymi kwiatami, wśród których roi się od owadów.
Poszarpane klify rysują dramatyczny kontur na zachodnim horyzoncie. Ich ostre kształty, przypominające zęby wielkiego bestii, stanowią wyzwanie dla marynarzy i są domem dla licznych kolonii morskich ptaków. Wiatry znad oceanu modelują te skały, tworząc niezliczone jaskinie i zakamarki.
Sam nie powstrzymywał jęknięcia, gdy drugi samiec otarł się o niego swoim kroczem. W dodatku ten jego chrypliwy głos sprawiał, że podniecenie szybko ogarnęło jego ciało. — Lubię. Odparł, samemu próbując się o niego choć trochę ocierać. Wręcz pragnął jego dotyku i nawet nie myślał o tym, żeby się teraz od niego odsuwać. Chociaż jakby Lorcan rzeczywiście mocniej go przycisnął do ziemi to chyba by oszalał z ekstazy. Lubił jak się go pożądało. — Jestem cały Twój. Wysapał.
Czując otarcie w tak strategicznym miejscu, wilk naparł na samca mocniej, jak gdyby chciał mieć go jeszcze bliżej siebie niż było to fizycznie możliwe, nawet jeśli trochę mu tym to ocieranie się utrudniał. Słysząc deklarację, tak niespodziewaną, a tak celnie przyciskającą w tym momencie jego przyciski, Lorcan wydał z siebie coś co brzmiało jak warknięcie przemieszane z kolejnym jękiem.
Opierając się trochę o Malvarga, uniósł zadek by nieco spazmatycznym ruchem przesuwać końcówką swej męskości, wreszcie odnajdując wejście, na którym na chwilę się zatrzymał. Nie uważał za stosowne uprzedzać go inaczej, niż ta chwilą zatrzymania o tym co się za chwilę miało stać. Jeśli Malvarg potrzebował więcej czasu albo nie daj bożu zmienił zdanie — trudno, było już za późno. Należało mu się, za każdy ten prowokacyjny ruch, za każde słowo, za te walkę, jaką toczył ze sobą Lorcan, by powściągliwie traktować jego zachowanie. I teraz za to, że zdecydował mu się oddać, gdy samiec niczego nie pragnął bardziej niż go posiąść.
Zacisnął pazury przednich łap na jego ciele, a potem przy akompaniamencie chrypliwego
— oh k#rwa — wbił się w samca zarzucając głową do w tył.
Wiedział do czego to wszystko zmierza i jak to się skończy. Dlatego już jak Lorcan zaczął się o niego ocierać to on starał się jak najbardziej rozluźnić. Odczuwanie dyskomfortu w takich sytuacjach nie było czymś dziwnym, najważniejsze aby sprawić, by było go jak najmniej. Po jego zachowaniu można było odczytać, że nigdzie się nie wybierał. Był teraz jego i tylko jego. Gdy ciało drugiego basiora zaczęło na niego napierać, on tylko mocniej zaciskał pazury na jego ciele, aby na koniec samemu siarczyście przeklnąć. — Ja pierdole. Jęknął głośniej, spinając się na moment. — Daj mi chwilę. Poprosił, drżąc pod nim z nadmiaru wrażeń. A dopiero co zaczęli.
Teraz, gdy zrzucił z siebie to ponaglające napięcie, nie musiał się spieszyć. Dysząc teraz tuż przy uchu Malvarga, znieruchomiał — czas, którego nie był w stanie dać mu wcześniej, teraz jakby zwolnił. Zaciągnął się jego zapachem. Skubnął go w grzywkę, dotknął językiem końcówki ucha. Drnął kącikiem warg w pełnym samozadowolenia uśmiechu.
— A co, za dużo? — sapnął, starając się przemycić w tym sapnięciu cwaniacką nutę. Doskonale rozumiał, że wilk potrzebuje tej chwili by się przyzwyczaić, ale nie przeszkadzało to Lorcanowi wyciągać choć odrobiny złośliwości.
A potem, po kolejnej chwili, ruszył biodrem, delikatnie i na razie tylko w jedną stronę, sprawdzając czy samiec pod nim zaczyna się oswajać z nadprogramowym bagażem w miejscu, które zwykle do wkładania nie służy. Z drugiej strony biorąc pod uwagę, jak ochoczo zareagował, Lorcan mógł przypuszczać, że Málvarg raczej nie jest w tej materii bez doświadczenia.
Uśmiechnął się na jego słowa, mógłby mu się jakoś odgryźć, ale w takiej chwili nie miał na to ochoty. Jeszcze jego kochanek by się obraził i mu uciekł, a tego bardzo nie chciał. — Dużo, jesteś naprawdę spory. Tam na dole też. Wysapał, pieszcząc jego ego jak tylko mógł. Cholera, mógł się domyślić, że Lorcan nie należy do małych. Lepiej by się przygotował, ale teraz już za późno. Odchylił łeb mocniej w tył, dając pojedynczym jękom uciekać z jego gardła. Na pierwszy ruch bioder basiora minimalnie się spiął, ale poza tym partner nie powinien odczuwać większego oporu. — Już możesz, jest dobrze. Na potwierdzenie swoich słów sam poruszył biodrami, prowokując go trochę.
Jesli Malvarg spodziewał się ze byle złośliwością może teraz pozbyć się Lorcana, to bardzo mógłby się zdziwić. Na slowa białego sprobował parsknąć ale wyszło tylko dziwne charkniecie. Prawdopodobnie bardziej niż treść słów, działał na niego głos samotnika, sapiący i rwany jękiem, stanowiący najlepsze świadectwo tego, że nie są to słowa bez pokrycia.
Jak był w stanie jeszcze moment poczekać, tak kiedy Malvarg sam przesunął się, nadziewając się głębiej, jego cierpliwość nie mogła być już dłużej trzymana. Zza zaciśniętej wydobył głuchy jęk.
Powoli znów zaczął mu uciekać biodrami, wysuwając sie, by zaraz wrócić w kolejnym niespiesznym pchnięciu. Zaczynał powoli, może się drażniąc, może chcąc dać mu jeszcze chwilę na oswojenie się a może na swój sposób badając wnętrze wilka. W tym momencie praktycznie wstrzymał dech, jak gdyby cała jego uwaga w tym momencie skupiona była na precyzji ruchu.
Na początku Lorcan poruszał się powoli, dając mu się do siebie przyzwyczaić. W końcu przestał odczuwać dyskomfort, a z jego ruchów czerpał już tylko i wyłącznie przyjemność. Jego jęki mówiły same za siebie, że było mu z nim cholernie dobrze. — Szybciej. Wysapał, starając się samemu narzucić mu szybsze tempo, ale z racji tego, że leżał na grzbiecie to nie miał za bardzo pola do manewru. Wpił się wargami w jego usta, trochę tłumiąc własne odgłosy, ale nie na długo. — Kurwa. Warknął, odrzucając głowę w tył, gdy Lorcan otarł się o jego czuły punkt.
Oho, jaki niecierpliwy.
Chociaż była to chyba niecierpliwość przejawiona w jak najwłaściwszym momencie. czując przyspieszony ruch samca, Lorcan warknął tylko głucho przez zaciśnięte zęby, kładąc uszy wzdłuż czaszki.
Poprawił stabilność przednich łap (co na podłożu z piasku najprostsze nie było) i zaparłszy się mocniej tylnymi, również przyspieszył.
Takie tempo, choć nieporównywalnie przyjemniejsze, miało jeden duży minus, z którego wilk zdawał sobie sprawę. Meta zbliżała się niemiłosiernie i przez chwilę zdążył jeszcze pomyśleć że to niesprawiedliwe. Moment później, instynktownie już zaczynał dążyć do niej jak najszybciej. Jego ruchy zrobiły się znacznie bardziej brutalne, niemal desperackie, a oddech przemieszał się z głuchymi warknieciami.
— Zapa…miętasz… mnie… na… długo… — charczal miedzy kolejnymi pchnięciami. Być może takie obietnice często są na wyrost, ale nie oszukujmy się, nie taki jest ich cel. W tym momencie prawdopodobnie oboje zresztą byliby w stanie w to uwierzyć.
Tymczasem Lorcan zarzucił łbem, ugiął się na przednich łapach i złapał zębami fałdę skóry na szyi Malvarga. W ten sposób zagłuszył okrzyk który wyrwał mu się z gardła chwilę później, wraz z momentem ostatecznego spełnienia.
On również zbliżał się do orgazmu, a ruchy Lorcana sprawiały, że już w ogóle nie panował nad własnym głosem i ciałem. Był na tyle tym wszystkim pochłonięty, że nawet nie był w stanie mu odpowiedzieć. Ale może to i lepiej, bo jeszcze zepsułoby to nastrój. Jego gwałtowne, coraz bardziej chaotyczne ruchy wyciskały mu z gardła dźwięki, o które nikt by go nie podejrzewał. Chciał go bardziej, szybciej, mocniej. Gdy poczuł jak ten go łapie za skórę to już wiedział, że zabawa zbliża się ku końcowi. Te ostatnie ruchy jego bioder sprawiły, że i on osiągnął w końcu spełnienie. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało, powodując że przez krótką chwilę aż odpłynął. To było coś. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżył. Ale teraz był wyczerpany, leżał pod nim, powoli starając się uspokoić własny oddech.
chwilę później, Lorcan wysunął się i opadł obok, wciąż oddychając szybko. Leżąc na prawo od Malvarga, zostawił sobie na nim lewą przednią i lewą tylną łapę, jak gdyby powstrzymując go od odsunięcia się. Z wolna oddech się uspokajał, a głowa zaczynała przetwarzać bardziej przytomne myśli. Na przykład jak u diaska do tego doszło? W bezmyślnym transie, przejeżdżał łapą po klatce piersiowej Malvarga — w górę, w dół...
Oczy miał przymknięte, a ciało zrelaksowane.
— Mm, zaczyna mi się w tej krainie podobać.
Nie miał zamiaru się odsuwać. Oj teraz Lorcan się od niego nie uwolni, chyba, że weźmie i ucieknie gdzieś poza krainę. Zamknął oczy, a jego oddech w końcu wrócił do normy. Czuł się zaopiekowany. Drugi basior nie zabrał się i nie poszedł w długą, a leżał obok i nawet gładził go po ciele. To było miłe. Cholera czuł się przy nim bezpiecznie. — To mam nadzieję, że szybko z niej nie uciekniesz. Sapnął, zerkając na niego kątem oka. Przekręcił się jakoś, w miarę zgrabnie, żeby schować pysk w futrze na jego szyi. O tak mógł odpoczywać.
Uśmiechnął się do siebie pod nosem na ten komentarz. W prawdzie pierwotnie miał wypływać stąd gdy tylko będzie to możliwe, przestrzegany zresztą przez przyjaciela, uważał to za najsensowniejszy pomysł. Z drugiej strony, teraz… no, właściwie mógłby wziąć go ze sobą, ale jeśli samotnik miałby coś przeciw to przecież nigdzie mu się nie spieszyło…
Ah, psia krew! Prawie nigdzie…
Już miał coś odpowiedzieć gdy nagle poczuł jak pysk wilka chowa się w jego futro. Tego się chyba nie spodziewał. Wygiął szyję tak by pyskiem oprzeć się o jego łeb.
— Na razie nigdzie się nie wybieram. — powiedział z rozbawieniem, teraz rysując lapa na jego piersi małe okregi. — być może będę musiał załatwić jedną sprawę poza granicami. Ale potem nic mnie już tam nie trzyma.
Uspokoił się trochę, gdy ten mu powiedział, że nigdzie się nie wybiera. Przynajmniej w najbliższym czasie. Málvargowi chyba odrobinę zależało na tym, żeby Lorcan przy nim został jak najdłużej. Udało im się dogadać, seks też był pierwsza klasa, zero minusów, więc takiego wilka to on za szybko z łap nie wypuści. — To dobrze. Nie chcę żebyś zniknął. Nawet ton mu się zmienił. Z takiego dogryzającego na bardziej spokojny. Albo to przez to, że był zmęczony. I nie miał energii na dogryzanie. Mieli szukać jego kolegi, a wyszło jak wyszło, ale niczego absolutnie nie żałował.
w tym momencie to i Lorcanowi ciężko było tego żałować. W prawdzie nieznośnie kuła go myśl o niedokończonych sprawach, ale ciepłota ciała Malvarga jakoś skutecznie tłumiła ten dyskomfort.
Jednocześnie poczuł się... dziwnie.
— Pierwszy raz w życiu to słyszę. — mruknął.
Być może też wyczuł zmęczenie białofutrego bo westchnął cicho.
— To co? Może teraz dokończymy tą drzemkę co ci ją tak bezczelnie przerwałem? — zapytał, nie mogąc powstrzymać nuty rozbawienia.
— Ode mnie możesz to słyszeć cały czas, aż ci uszy odpadną. Zaśmiał się pod nosem. Może żartował, może nie. Jeszcze nikogo na dłużej nie udało mu się przy sobie zatrzymać, więc jakby Lorcan rzeczywiście został to byłoby to bardzo miłe. Na kolejne jego słowa tylko jeszcze głośniej ziewnął. Drzemka, tak potrzebował teraz pospać. Chociaż to nie on powinien być tutaj bardziej zmęczony. Morze przyjemnie szumiało, ciało Lorcana osłaniało go przed wiatrem. Lepiej ułożyć się nie mógł. Nie minęła dłuższa chwila, a już spał.
zaśmiał się cicho, tłumiąc ziewnięcie. Zakwasy w biodrach pewnie będzie czuł już następnego dnia, ale wątpliwe by się tym przejmował. Przez chwilę jeszcze wsłuchiwał się w szum fal, szelest koron drzew pobliskiego lasu i oddech Malvarga. Nacieszywszy się tym kilka chwil, pozwolił sobie zapaść w sen~
Nie wiadomo ile tak drzemał, ale jedno było pewne. Wyspał się za wszystkie czasy. Sapnął coś, warknął i się obudził, ziewając przy tym głośno. Obecność drugiego wilka utwierdziła go w tym, że wcale mu się to wszystko nie śniło. Lorcan dalej był obok i spał, więc on postanowił przy nim czuwać. Uniósł łeb, a po tym przekręcił się na brzuch. Nie budził go ani nic, dawał mu odpocząć po wcześniejszej zabawie. Należało mu się.
obudził się dłuższą chwilę później — może z nich dwóch to on bardziej potrzebował odpoczynku? A może po prostu dawno nie spał u czyjegoś boku?
Gdy ocknął się, czując znajomy zapach, jeszcze przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami. Ku swej satysfakcji, po otworzeniu oczu, zapachnie z niknął, nie był więc wyjątkowo realistycznym snem.
Tyknął białowłosego nosem w polik. Prawdopodobnie oboje wyglądali jak siedem nieszczęść, bo wyschnięte przez czas ich snu futro ułożyło się jak chciało i jeszcze przybrudziło piachem.
— Jak się spało? — ziewnął, tłumiąc uśmiech.
— Znośnie. Raczej unikam spania w piasku. Uśmiechnął się na to tyknięcie. Jak tak będzie mu robił to Lorcan wpakuje się w coś z czego nie było odwrotu. Albo już się wpakował. Málvarg nie wyglądał na takiego, co miałby go sobie teraz odpuścić i po prostu dać mu odejść. Jego futro było ubrudzone i stało we wszystkie strony. No i był jeszcze ubrudzony wiadomo czym, po tej ich zabawie.
stłumił kolejne ziewnięcie i podjął próbę wstania po czym uznał, że grawitacja na razie za mocna. Zamiast tego więc zdecydował się poświęcić czas na gapienie się na Malvarga.
— Trzeba będzie się znowu wykąpać. — zauważył wreszcie — Ale nie bój nic, tym razem też mogę wyciągnąć cię, jeśli zmyje cię jakaś fala! — parsknął wesoło.